Ocean Atlantycki Południowy
Przylądek Burz, 1492 rok
— Panie?
Bosman oddał niski pokłon, wbijając wzrok w pokład i czekając
na gest wezyra.
Mężczyzna odwrócił się, a jedwabne szarawary, które nosił,
zaszeleściły łagodnie. Wezyr Mahesha ubrał w kontoş o miodowym kolorze, bogato
zdobiony wyszywanymi złotą nicią granatami. Szata, ciasno opinająca muskularną
sylwetkę, zapięta była z przodu rzędem złotych guzików nadzianych kawałkami
jadeitu cesarskiego, którego wściekła zieleń kontrastowała z żółtą tkaniną. Na
ramiona mężczyzna narzucił kaftan podszyty sobolim futrem i świadczący o
wysokiej randze dostojnika. Jego głowę zdobiło opasane białą taśmą
kallavi.
Twarz Maheshy miała wyjątkowo łagodny wyraz. Wezyr kochał
żeglugę, na oceanie czuł, że żyje. Za każdym razem, kiedy powracał z podróży,
jego zmysły wciąż z utęsknieniem rozpamiętywały zapach morskiej bryzy, zimny,
rześki wiatr chłostający warz i podniecającą niepewność, ryzyko, jakie niosła wyprawa
na głębokie wody.
Mahesha gestem skłonił bosmana do
przemówienia, lecz jego wzrok nie skupił się na marynarzu, a podążył daleko na
horyzont, gdzie zachodzące słońce rozlewało się ciepłymi, złotymi i różowymi
odcieniami na błękitnym morzu.
— Kapitan prosi cię o przybycie na
kasztel, panie — poinformował, wciąż nie podnosząc wzroku z dębowych desek,
które niosły ich po oceanicznych wodach.
Nie wolno było mu chociażby zerknąć na tak ważnego
dostojnika, dopóki ten nie wyraziłby na to zgody. Groziło to co najmniej
chłostą. A Anil, choć miał skórę ze stali, nie lubił, gdy zbytecznie go
poniżano. Choć był zwykłym marynarzem, miał wysokie aspiracje i nadzieje, że z
czasem awansuje nawet na admirała. Wymagano jednak do tego nienaganna postawa.
— Powiedz mu, że niebawem tam
zagoszczę — rzucił wezyr, nie racząc Anila spojrzeniem. Odwrócił się i wychylił
przez burtę, spoglądając na pieniącą się wodę.
— Panie, kapitan nalegał… —
Bosmanowi nie było dane dokończyć zdania.
— Powiedziałem, że zaraz przyjdę —
warknął Mahesha. — Możesz odejść — rozkazał.
Kiedy doradca sułtana Sikandara Lodi
został sam, zamarł ponownie, podziwiając znikające za horyzontem słońce wraz z bogatą
paletą barw, jaką rozlało po całym nieboskłonie. Dopiero kiedy zaledwie
płomienna poświata wystawała sponad zbłąkanych fal, mężczyzna wyprostował się i
podążył na kasztel rufowy, gdzie znajdował się kapitan.
— Panie. — Indyjczyk o haczykowatym
nosie, przyozdobionym bujnym, zakręconym wąsem, powitał pokłonem wezyra
Maheshę, który nadchodził powolnym, pewnym siebie krokiem, ze splecionymi na
plecach dłońmi.
— Jak rokowania? — zagadnął,
obserwując z nadbudówki cały pokład.
Kilkoro majtków błąkało się, szukając sobie zajęcia.
— Jedna trzecia drogi za nami —
zameldował kapitan i urwał wpół zdania.
Uniesiona brew wezyra i pytające spojrzenie wcale nie
zachęciły go do podania najważniejszych informacji. Wiedział także, że owijanie
w bawełnę było zupełnie bezcelowe podczas rozmów z doradcą sułtana. Mahesha
słynął ze swej gwałtowności i zacięcia. Każdy obawiał się przekazywać mu złe
wieści.
— Powinniśmy dobić do najbliższego portu. Wydaje nam się, że
nadchodzi nawałnica.
Źrenice Maheshy wyraźnie rozszerzyły
się w gniewie.
— Wydaje wam się? — powtórzył z
niedowierzaniem i złością. Od kapitana indyjskiej floty oczekiwał profesjonalizmu
oraz pewności, nie zaś czczego gdybania czy trzęsienia nogami z
niepotwierdzonych informacji.
— Panie, płyniemy prawdopodobnie
prosto na burzę morską. Minęliśmy Kanał Mozambicki i według naszych obliczeń
zbliżamy się do słynnego Przylądka Burz.
Po skroni sterującego statkiem mężczyzny
spłynęła pierwsza kropla potu. Czuł zdenerwowanie, choć pozornie zachowywał
zimną krew. Wiedział, że ciężko będzie mu przekonać wezyra do zmiany i
przedłużenia kursu.
— Mieliśmy ominąć półwysep jak
najszerszym łukiem.
— Zboczyliśmy z kursu.
To wyjaśnienie nie
usatysfakcjonowało Maheshy i nie usprawiedliwiło załogi floty. Mężczyzna
zerknął przez ramię, by ujrzeć pozostałe indyjskie karawele sunące
niestrudzenie przez falujące wody. Wyglądały dostojnie, majestatycznie, dumnie,
jakby żadna siła nie mogła ich pokonać.
— Wszystko pozostaje bez zmian. Nie
ma potrzeby, byśmy marnowali czas na dobicie do lądu i szukanie portu, którego
najpewniej nie znajdziemy — zarządził stanowczym tonem. — Utrzymajcie prawidłowy
kurs, chyba że chcecie sfinansować straty, jakie mogą wyniknąć z wszelkich
opóźnień.
Odszedł, nie czekając na odpowiedź
kapitana. Zszedł po wąskich schodach pod kasztel, gdzie znajdowało się pomieszczenie
córki i żony wezyra.
Cieszył się, iż sułtan zezwolił mu
zabrać te ważne w jego życiu kobiety. Gülay była niewolnicą z jakiegoś
niewielkiego europejskiego kraju, jednak już podczas pierwszej wizyty w jego
alkowie podbiła wezyrowe serce.
Pamiętał jak dziś, kiedy służba
wpuściła tę kobietę do jego komnaty. Ubrała zwiewną, aksamitną suknię o barwie
gorejącego żelaza, z szeroko wykrojonym dekoltem. Jej piersi, które szybko
uwolnił z objęć ciasnego materiału, nie były duże; przypominały dwie młode
brzoskwinie, które idealnie mieściły się w jego dłoniach podczas pieszczot.
Alabastrowa skóra niewolnicy lśniła księżycowym blaskiem, ale to jej oczom
oddał serce oraz duszę.
W oczach swojej pierwszej i jedynej
żony dostrzegł wzburzone morze, szafirowe wody, które jeszcze za dziecka sobie
upodobał. Gülay, jak ją nazwał, sama w sobie również była niczym ocean –
tajemnicza, zmienna, nieprzewidywalna. Raz radosna i potulna, raz zagniewana i
oporna. Stanowiła dla niego zagadkę, różniła się od pozostałych kobiet z
haremu. Pragnął jej, choć nie wiedział, czy ona pragnęła jego. Inne niewolnice
wręcz błagały o zainteresowanie. Gülay, choć nie była obojętna, nie zabiegała
nachalnie o względy. Czasami wręcz subtelnie odrzucała jego zaloty. Jego!
Wezyra, członka dywanu, jednej z najważniejszych osób w Sułtanacie Delhijskim!
Nie wiedział, jak z nią postępować, była enigmatyczna i zachowywała się z
najwyższą godnością, jakby niewolnictwo wcale nie ujęło jej dumie.
Pojął ją za żonę po naprawdę długim
okresie i nigdy nie pragnął żadnej innej kobiety, choć zarządca haremu nie raz
podsyłał do jego alkowy podobne niewolnice. Żadna jednak nie miała tych
morskich oczu i ujmującego zachowania. Zapytał ją niegdyś, skąd pochodzi,
zastanawiając się zarazem, czy wszystkie kobiety w jej kraju takie były.
— Nie czuję zdziwienia wobec tych,
którzy najechali twój dom. Któż nie pożądałby na własność takiego daru od boga,
jakim jesteś?
Ona odpowiedziała mu jedynie bladym
półuśmiechem, na zawsze zatajając pochodzenie.
Przez dwadzieścia lat nie dała mu
syna. Nadal mimo to żywił nadzieję, że któregoś dnia spłodzi potomka, który
zaopiekuje się rodem i majątkiem, który odziedziczy jego nazwisko, a może nawet
pozycję u boku sułtana?
Gülay urodziła za to piękną córkę, która miała jej oczy. Gdy
przyniesiono do jego komnat zawinięte w aksamity dziecię i określono
dziewczynką, był zawiedziony. Wystarczyło jednak, że mała rozchyliła swe niemowlęce
powieki, by jego serce mocniej zabiło, a także podzieliło się na dwoje. Połowa należała
do jednej kobiety, połowa do niewinnego istnienia, które wydała na świat na
swoje podobieństwo.
— Rajani Shailaja — przywitał swą piękną pociechę, wszedłszy
do pomieszczenia. — Gülay — dodał, widząc siedzącą nieopodal żonę.
Ucałował każdą z nich w czoło, po czym zasiadł na otomanie
naprzeciwko. Gestem odesłał służącą, która pokornie pokłoniła się i czmychnęła
z kajuty.
— Jak mija wam podróż? — zagadnął, wyciągając nogi. Były
zmęczone całodniowym spacerem wzdłuż pokładu.
— Mam nadzieję dostrzec wkrótce europejski ląd. Jestem tak
bardzo ciekawa, jak wyglądają tamtejsze rośliny, góry i rzeki — odparła
natychmiast podniecona Rajani.
Matka zareagowała na jej słowa dumnym uśmiechem. Cieszyła
się, że córka interesowała się obcymi kulturami, krajobrazami, że nie zamykała
swych horyzontów jedynie na ojczyźnie ojca. Gülay pogładziła czarne włosy swej
pociechy, spływające bujnymi sprężynkami po plecach.
— Będziemy starali się osiągnąć jak największy zasięg w
handlu jedwabiem — zaczął pogodnie wezyr — więc być może zwiedzisz nawet
większy fragment Europy, kochanie.
Z godziny na godzinę wiatr stawał się coraz mocniejszy.
Płynęli w kierunku postrachu żeglarzy z każdego zakątka świata. Zmierzali
prosto na Przylądek Burz, wokół którego krążyły najczarniejsze i
najmroczniejsze legendy. To właśnie ten punkt był miejscem, utrudniającym, a
wręcz uniemożliwiającym wymianę handlową Indii z resztą globu. Wezyr Mahesha, który
dbał nie tylko o interesy sułtana, ale również własne zachcianki, mógłby
poruszyć niebo i ziemię, byleby opłynąć przeklęty półwysep, dostać się na drugi
koniec świata.
Kapitan wiele razy nalegał, by zawrócić, skierować się w
stronę lądu, jednak Mahesha nie chciał o tym nawet słyszeć. Wierzył, że
specjalnie zaprojektowane i wzmocnione konstrukcyjnie karawele przepłyną przez
sztorm bez większych strat. W końcu zatrudnił najlepszego projektanta w całym
Sułtanacie i sowicie mu zapłacił.
Koło północy zerwał się bardzo silny wiatr, który napędził na
niebo ciężkie, czarne chmury. Oceaniczne wody pociemniały, pozbawione
księżycowego blasku. Wkoło zapanował mrok. Pojedyncze krople z coraz większym
natężeniem sypały się z nieba, aż zamieniły się w prawdziwą ulewę. Wiatr
natarczywie targał żagle karawel, a wzburzone fale wściekle rozbijały się o burty,
kołysząc statkami.
Wkrótce pokład zaczął napełniać się wodą tak szybko, że
członkowie załogi nie nadążali wylewać jej. Sztorm rozpętał się na dobre.
Pioruny trzaskały z nieba jak oszalałe, niosąc się szczekliwym, przeraźliwym
pomrukiem ponad głowami ludzi. Błyskawice strzelały jedna po drugiej,
przecinając jaskrawymi smugami czarne niebo.
„Aasha”, na której znajdował się wezyr z rodziną, niebezpiecznie
się kołysała, niemalże kładąc swe burty na tafli wody. Ludzie płynący na niej
bezwładnie przetaczali się po pokładzie z boku na bok, od rufy po dziób,
usiłując chwycić się czegokolwiek stabilnego, by nie wypaść prosto w objęcia
wzburzonych fal. „Paanee Raiven”, przewożąca znaczną część zwojów jedwabiu i
paczek przypraw korzennych, odniosła pierwsze straty. Złamał się jeden maszt, a
rejki zerwały się i poszły na dno. Spanikowana załoga nie mogła poradzić sobie
z utrzymaniem sterów, statek zatonął.
— Zawróćmy, panie! Prędzej zginiemy, niż przepłyniemy przez
to piekło! — nalegał kapitan. — Na nic mi pieniądze, jeśli pójdę z nimi na dno
oceanu!
— Trzymaj stery, szczurze! Myślałem, że jesteś starym
wyjadaczem! Ejże, co dzieje się z „Hans Pohool”? Zaraz… co oni wyrabiają?
Załoga pozostałej części floty zbuntowała się i, widząc
pierwszy zatopiony statek, usiłowała się wycofać. Podczas manewrów, jedna po
drugiej, znikały pod wodą kolejne karawele. „Ashaa” jednak niestrudzenie mknęła
przez sztorm, kiwając się na wszystkie strony. Kapitan, widząc ludzi tonących w
czarnej otchłani, wreszcie się przeciwstawił. Gdy tylko wezyr zorientował się,
że mężczyzna usiłował zmienić kurs, wbił mu sztylet pod żebra i przejął ster.
— Jesteś szalony, diable! — jęknął umierający, wiedząc, że
już wszystko stracił.
Mahesha siłował się ze sterem, starając się utrzymać statek w
odpowiedniej pozycji.
Wezyr walczył długo, ręce piekły go z bólu, cały trząsł się z
zimna; jego szaty były całkiem przemoknięte. Tymczasem Gülay wraz z Rajani
toczyły wojnę z przedmiotami przewalającymi się przez kajutę. Zdobione sztylety
spadały ze ścian, wirując w powietrzu, a piękne poroża zwierząt celowały prosto
w kobiety, niczym szarżujące jelenie. Służąca, nie zważając na swoje życie, biegała
po pomieszczeniu i osłaniała panią własnym ciałem. Najgorsze i tak było dopiero
przed nimi.
Biały grom uderzył w główny maszt,
który momentalnie zaczął pochłaniać ogień. Nie była w stanie zdławić go nawet
ulewa. Drewniany pal niefortunnie upadł na pokład, nie zaś do oceanu,
przebijając go. Wkrótce woda zaczęła napływać do wnętrza „Aashy”.
— Pani, wyjdźmy na pokład, są tam łodzie, uciekniemy —
poprosiła służąca, ciągnąc Gülay za rękę.
Przewróciły się i uderzyły o ścianę, kiedy karawela przechyliła
się niebezpiecznie na bok pod wpływem wysokiej fali.
Gülay szybko podniosła się i, opierając o deski, na klęczkach
sunęła do przodu.
— Idź przodem, Saraswati — rozkazała.
Sama po drodze zebrała każdą biżuterię i drogocenną rzecz,
jaka przetoczyła się przez podłogę. Jeśli jakimś cudem wyjdą z tego cało,
przeżyją sztorm, będą miały przynajmniej na jedzenie, nie będą musiały żebrać.
Tymczasem sytuacja pogarszała się. Załoga wszczęła bunt.
Przestała wiosłować, porzuciła liny i puściła się biegiem do kilku ratunkowych łodzi.
Mahesha, widząc to, widząc wodę, która zalewała pokład, puścił stery i pobiegł
do żony prowadzonej przez służącą do małej szalupy.
— Gülay, co wy wyprawiacie?! — ryknął.
Był jak w amoku, zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że
statek tonął, że musieli się ratować. Po krótkiej szarpaninie został raniony
przez żonę długim sztyletem.
— Ojcze! — Rajani zaniosła się płaczem. — Coś ty zrobiła?! —
ryknęła na matkę. Nic nie rozumiała, tak wiele się działo na raz.
Pokład w całości pokrywała woda. Właściwie „Aasha” niemal już
zatonęła. Saraswati odplątywała liny, by ostatnią wolną łodzią wybawić swoją
panią i jej córkę. Trzęsące się ręce, zmarznięte od lodowatej wody, odmawiały
posłuszeństwa, skostniałe palce nie radziły sobie i ślizgały się po mokrym
sznurze.
Mahesha, mimo śmiertelnej rany, szarpał się w tym czasie z
żoną. Wpadł w szał. Zawiodła go. Podniosła na niego rękę! Sprzeciwiła się!
Rajani usiłowała ich powstrzymać, kiedy kołysząca się łódka podpłynęła, a
służąca wyciągnęła ją z wody. Wyrwały Gülay z uścisku wezyra. Mężczyzna z
wykrwawienia szybko stracił siły, zaś lodowata woda spotęgowała efekt
osłabienia i pochłonęła jego ciało.
Łódka ratunkowa dryfowała na wzburzonych falach,
niejednokrotnie wywracała się, lecz kobiety uparcie chwytały się drewna i
walczyły o życie. Burza uspokajała się, a oceaniczne bałwany malały, pozwalając
szalupie sunąć stabilniej i łagodniej.
Łagodny szum morza powodował złudne poczucie bezpieczeństwa,
spokoju. W oddali słychać było dyskusje mew walczących o pokarm oraz uderzenia wzburzonych
fal o wysokie klify. Południowe słońce piekło skórę, którą tuż potem zalewała
ciepła woda o lazurowej barwie.
Rajani ocknęła się jako pierwsza. Zmrużyła powieki, oślepiona
blaskiem obijających się od piaszczystej plaży promieni. Przyzwyczaiwszy wzrok,
rozejrzała się dokoła. Była zaskoczona, że w ogóle się obudziła. Że przetrwała
sztorm i że nie utonęła w otchłani czarnej, niebezpiecznej wody. Wówczas zdała
sobie sprawę z tego, iż ocean zabrał jej ojca. Oczy dziewczyny zaszły łzami, w
sercu poczuła paraliżujące ukłucie. Mimo to podniosła się na chwiejnych kończynach,
pragnąc odszukać matkę. Ogarnął ją strach o życie drugiego z rodziców. Czy i ją
straciła?
Wstrzymała oddech, widząc nieruchome truchło nieopodal. Kilka
jardów od niego leżało kolejne. Musiały to być Saraswati i matka. Potykając się
o własne nogi, Rajani popędziła w ich stronę. Upadła tuż obok ciała, które
trzęsącymi się rękoma przewróciła na bok. Twarz matki wyglądała przerażająco. Oczy
miała nieobecne, mimo to dziewczyna mogłaby przysiąc, że klatka piersiowa wciąż
unosiła się, choć widać było, że z trudem.
Za plecami Rajani rozległ się duszący kaszel. Służąca
przebudziła się i, pozbywszy nadmiaru cieczy z organizmu, równie chwiejnym
krokiem zbliżyła się do swej pani.
— Saraswati, pomóż! — poprosiła Rajani, obawiając się, że
matka była w stanie agonalnym. Zaczęła szarpać za zniszczoną suknię niewolnicy,
chcąc zmusić ją do działania.
Saraswati wyglądała wyjątkowo dobrze. Choć jej ubrania były
brudne, przemoczone i potargane, włosy sklejone, całe ciało trzęsło się z osłabienia i
wyziębienia, oczy patrzyły całkiem przytomnie i trzeźwo. Po kilku próbach
uciskania piersi Gülay, służąca sprawiała wrażenie już znacznie zdrowszej i
przytomnej, a jej ruchy były zdecydowane. Rajani dostrzegła to, choć nie
pojmowała, jej głowę zajmowała w całości matka i to, czy się ocknie.
Dotknęła jej zimnej dłoni, której
skóra zmarszczyła się od nadmiaru wody. Kończyna opadła bezwładnie, podniesiona.
Rajani utkwiła wzrok w nieokreślonym punkcie na ciele matki, podczas gdy
Saraswati przeprowadzała sztuczne oddychanie. Rajani wierzyła w medyczne
zdolności służącej, bowiem często leczyła kobiety w pałacu.
— O, nie… Nie! Matko!
Dziewczyna wybuchła płaczem. Zaczęła
nerwowo potrząsać truchłem, przerywając pracę niewolnicy.
— Nie odchodź, nie zostawiaj mnie! —
błagała, krzycząc przeraźliwie.
Zdumiona
Saraswati podążyła za wzrokiem dziewczyny i dopiero wówczas zauważyła plamę
krwi na brzuchu swojej pani. Najwidoczniej wezyr zdołał ją ranić podczas
szarpaniny na tonącej „Aashy”. Oderwała roztrzęsioną dziewczynę od ciała i
przycisnęła do siebie, mocno przytulając.
— Zrób coś! Pomóż jej! — błagała.
— Nie mam mocy przywracania życia —
przeprosiła Saraswati, tuląc wyrywającą się Rajani.
— Ona wciąż żyje! Uratuj ją, zrób
coś! Błagam!
Służąca zamarła, poluźniwszy uścisk.
Młoda Rajani odskoczyła od niej, ponownie przywierając do ciała matki. Saraswati
biła się z myślami, skupiając wzrok na odgrywającej się scenie rozpaczy.
Dziewczyna nosiła w sobie krew wyjątkowych przodków. Choć
splamiona była rodowodem ojca, pozostawały w niej matczyne geny i dziedzictwo.
Istniała nadzieja. Cień szansy…
— Nie patrz tak, zrób coś!
— Życie kosztuje życie — wypaliła nagle służąca. Rajani
zmarszczyła brwi, zupełnie nie rozumiejąc, o czym mówiła. — Możesz oszukać
śmierć, jednak ona prędzej czy później upomni się o swoje — pośpieszyła z
wyjaśnieniem.
— Nie dbam o cenę, uratuj moją matkę! — rozkazała dziewczyna.
Zupełnie nie zdawała sobie wówczas sprawy ze stawki, jaką
obiecała zapłacić za darowane Gülay życie. Pragnęła za wszelką cenę, by
pozostała z nią. Nie mogła stracić obojga rodziców. Nie mogła zostać sama na
tym świecie, na tej obcej ziemi.
— Jak sobie życzysz… — Niewolnica uśmiechnęła się pod nosem,
rozkładając dłonie nad piersią pani.
Po cichu zaczęła mruczeć niezrozumiałą dla Rajani inkantację,
dziwną formułę w obcym języku.
Beta reader: Arc i Nearyh.
Beta reader: Arc i Nearyh.
Wooooooo to jest niesamowicie genialne. Czekam na next rozdzial :*
OdpowiedzUsuńHej, zostawiłaś u mnie link w spamie (her-infinity) i z ciekawości postanowiłam wpaść. Zacznę od początku. Napisałaś, że to ff o TVD, kiedyś uwielbiałam ten serial i choć obejrzałam wszystkie odcinki, które wypuszczono, muszę stwierdzić, że się "popsuł". Od dłuższego czasu stronię od wszelkich fanficków, (Salem nie oglądam, to się nie wypowiadam), ale co mi tam, postanowiłam zajrzeć. Na początek rzuca się w oczy szablon, jest bardzo klimatyczny, fajnie dobrane kolory, łatwo się czyta. Jak na razie dorwałam tylko prolog i rozdział 1.1 (jak wrócę do domu na dniach, to doczytam resztę) i powiem szczerze, że opowiadanie mnie zaciekawiło. Wiedźmy były moimi najmniej lubianymi stworzeniami, ale trzeba się w końcu przełamać. Co do samego opowiadania:
OdpowiedzUsuńW prologu trochę się pogubiłam, Agrona rozmawiała z Isobel, prawda? Bo przez chwilę miałam wrażenie, że z Kath. Bardzo mi się spodobał opis włosów wiedźmy. W rozdziale 1.1 scena przy barze ciekawie napisana, wyobraziłam sobie Agronę jako taką bogatą damę z klasą (w głowie widziałam też czerwoną szminkę na jej ustach). Co do negatywnych odczuć:
To tylko moje zdanie, ale Argona odrobinę zajeżdża merysujkowatością. Nie czuj się urażona, ja sama mam z tym problem, 3/4 moich głównych bohaterek niechcący kreuję na Maryśkę ;_; (ale z tym walczę!). Przeczytałam też opis Twojego opowiadania i według mnie zdradza za dużo - zdobycie tego kamienia, którego nazwy zapomniałam (coś z labradorem) i sam Szatan Oo. Podsumowując, wrócę - doczytam resztę. Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Nie czuję się pod żadnym względem urażona - dziękuję Ci za zwrócenie mi na to uwagi! Postaram się to ogarnąć w kolejnych napisanych rozdziałach, oby mi się udało. Co do opisu opowiadania, chyba masz rację, zmienię go.
UsuńDziękuję serdecznie za Twoją opinię i za wizytę! :)
Pozdrawiam ciepło!
Czytam, czytam i się zastanawiam czy nie pomyliłam historii :D Ciekawa jestem jak to wszystko połączy się z opisywaną przez Ciebie opowieścią.
OdpowiedzUsuńAle fragment jest świetny. Bardzo dobrze mi się go czytało, ma klimat i idealnie pasuje do charakteru samej treści.
Ogromny podziw za wymyślenie tych wszystkich imion i znajomość wielu nazw, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia :)
Świetny, dobrze dopracowany rozdział!
Czekam z niecierpliwością na następny :)
Pozdrawiam :)
Bardzo mnie cieszy, że właśnie takie było Twoje pierwsze wrażenie - chciałam nadać nieco smaczku historii i zmienić trochę klimat. :)
UsuńDziękuję za miłe słowa!
Ten rozdział kojarzy mi się ze "Wspaniałym Stuleciem" i żeby nie było żadnych wątpliwości, jest to komplement, bo naprawdę lubię ten serial i jak tylko mam czas oglądam w necie po kilka odcinków naraz :)
OdpowiedzUsuńPoza tym czytało mi się rewelacyjnie, jakby była to jakaś legenda albo baśń spisana przez starsze pokolenia. Rewelacyjnie budujesz napięcie, każdy rozdział ma w sobie jakąś tajemnicę i trzeba ci przyznać, że potrafisz zaskoczyć jak tu w końcówce, kiedy okazuje się, że służąca jest czarownicą i dzięki swoim mocom potrafi wrócić życie ranionej kobiecie.
Gratuluję pomysłu i oczywiście czekam na kolejny rozdział z niecierpliwoscią :)
http://nauczysz-sie-mnie.blogspot.com/
Przyznam się bez bicia, że gdyby nie Wspaniałe Stulecie, to na pewno o wiele ciężej byłoby mi napisać ten fragment. Interesuję się wieloma kulturami po trochu, jednak turecka zawsze, choć mnie pasjonowała, była mi dość obca. Serial pięknie odwzorowuje okres Osmanów. :3
UsuńCzytałam, czytałam, czytałam i nie było ku temu końca. Zbiorowość wydarzeń, cały ten szczegółowy opis - to wszystko świadczy o Twoim ogromnym talencie! Zastanawiam się jeszcze jaki związek ma to z ogólną historią, tego i owego już się domyślam, ale nie będę rzucała pochopnych wniosków. To zaskakujące, jak łatwo wpasowałaś się w klimat, jak niezaprzeczalnie dobrze oddałaś powagę sytuacji! Kontakty między ludźmi, szacunek, zasady - wszystko opisałaś idealnie! Nie mogłam oderwać wzroku. Tekst chociaż szczegółowy i stosunkowo długi, to bardzo ciekawy! Oby tak dalej, moja droga!
OdpowiedzUsuńPozostaje tylko jedno pytanie: jaka zapłata czeka ją za uratowanie życia matki?
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Pozdrawiam!
Dziękuję Ci pięknie za tak miłe słowa, kochana. :)
UsuńBlog został dodany do Katalogu Euforia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Białko :>
Nie lubię przedstawiać swoich domyśleń, bo potem mogę wyjść na debila, więc zostawię to na później. Przeczekam. Wolę nie zgadywać, co będzie zapłatą za życie matki.
OdpowiedzUsuńAle tak w ogóle - akapity Ci poszły. Rozstrzeliło Ci je na wszystkie strony (no oks, nie przesadzajmy, ale jest późno, ja nie myślę). Innych błędów nie wyłapałam, choć może to dlatego że czytałam rozdział wczoraj, też coś koło tej godziny. Nieważne.
Fajnie, że w ogóle przenieśliśmy się w czasie i że jesteśmy w takim momencie historii. Pozostaje tylko domyśleć się, co to ma wspólnego z Agroną. Ogólnie to bardzo podobała mi się historia Mahashy (tak to się pisało? Nie pomyliłam imion?) i Gülay. Podobała do czasu, w którym ona go zabiła. Jest to trochę dziwne, bo pewnie sama bym tak zrobiła, gdybym pisała o ich historii. Lubię takie zakończenia. XD
Ale wracając — chcę Ci tu trochę posłodzić, bo mam dużo cukru przy sobie. BARDZO, BARDZO mi się to podoba, doceniam Cię ostatnio jeszcze bardziej niż wcześniej, a przynajmniej to ujawniam. Świetnie posługujesz się pisaniem w trzeciej osobie (co jest +295463589374 punktów do dzienniczka „Blogi Witka”). Zresztą, dziękuję Ci, bo dzięki Tobie nabrałam chęci na obejrzenie „Pamiętników Wampirów”, czego na pewno bym sama nie zrobiła.
To koniec tego komentarza, ratuj swe akapity.
Strzałeczka.
PS Wybacz, że dopiero dzisiaj, choć zaznaczałam, że góra wczoraj napiszę komentarz. Fakt, wczoraj go zaczęłam, ale padłam na łóżko i kończę dzisiaj. XD
PS Nigdy nie oglądałam „Wspaniałego Stulecia”, tylko czasem z babcią, więc zbytnio się nie orientuję, tak samo nie interesowałam się historią przed siedemnastym wiekiem, więc możesz mi tu wszystko wcisnąć, a ja nie zauważę, hah.
Myślę, że z tą zapłatą to żadna tajemnica i filozofia, więc najpewniej Twoje domniemania się spełnią. ;)
UsuńWiem, najgorsze jest to, że w edytorze tekstu wszystko jest w porządku, więc to Blogspot świruje. Dostałam rozdzialik od bety, więc może wrzucę go w całości od nowa i będzie wówczas śmigać.
Ale, że to, że go zabiła jest dziwne? Postaram się wyjaśnić jej zachowanie w następnej notce. (Napisałam w tym komentarzu wytłumaczenie, ale wolę jednak wytłumaczyć to w fabule, więc usunęłam spojler.)
Awww, nie słódź zbyt wiele, bo dostanę cukrzycy i urosnę wraz z moim ego. Dziękuję Ci pięknie za tak miłe słowa.
A co do Pamiętników, mam nadzieję, że się nimi nie zawiedziesz, ja stanęłam na 3. sezonie i trochę mi się odechciewa, ale zmuszę się z oglądaniem jeszcze na trochę.
Natomiast boję się sięgnąć po książkę, bo ostatnio, gdy robię to w tej kolejności właśnie, bardzo żałuję, że nie zatrzymałam się na ekranizacji. Przykłady? Dary Anioła, Grey, więcej grzechów nie pamiętam,ale pewnie bym coś wymyśliła.
A, wybaczam.
Huh, mam nadzieję, że z historią w miarę trzymałam się realizmu, mój research w tej kwestii trochę mi zajął. Ogółem, uzupełniłybyśmy się, bo ja np jako były rekonstruktor, ogarniam okres średniowiecza, starożytności, ale to, co dzieje się od XVII wieku to dla mnie czarna magia i wszystko mi się plącze.
Ze Wspaniałym Stuleciem jest podobnie jak z Pamiętnikami. Na początku jest super, szał, byłam wręcz oczarowana i chciałam pisać do niego fanfika, ale... Z biegiem odcinków serial zaczął się wypalać.
Wybacz mi nierozgarnięty komentarz-odpowiedź, mój mózg jest przemęczony.
Wowowowo! Ten rozdział jest niesamowicie długi i wszystkie te szczegółowe opisy mnie ciekawią, co dzieje się rzadko, bo zazwyczaj są po prostu nudne. Będę czytać dalej! i zapraszam do siebie http://oh-my-god-delenax.blogspot.com
OdpowiedzUsuńGeneralnie to do momentu drugiej piosenki, zastanawiałam się czy nie pomyliłam opowiadań. Skojarzyło mi się ze "Wspaniałym Stuleciem". Być może za często zerkam, gdy moja mama ogląda, ale już się dowiedziałam z komentarzy, że ten serial usprawnił ci pisanie :D
OdpowiedzUsuńNawiązując do motywu sztormu, już tyle razy go widziałam i już wiedziałam, że będzie katastrofa, nikt nie przeżyje. Przyznam, że zaskoczyłaś mnie o tyle, że nasuwa mi się jedno pytanie. O co tutaj chodzi? Teraz wszystko jest dla mnie na tyle podejrzane, że nie wiem co myśleć. Ta służąca to miała być Agrona? A może ta dziewczynka? A może jeszcze inaczej? Pozostaje mi czekać na następne rozdziały, by rozwiać wątpliwości.
Muszę cię ochrzanić, ale i szczerze pochwalić za opisanie sztormu. Świetnie to przedstawiłaś. Czytałam i widziałam co się dzieje na statku. Widziałam każdy opisany moment, zestresowałaś mnie bardzo (chociaż jak napisałam wyżej wiedziałam, że będzie katastrofa), to było naprawdę niesamowite. Dodatkowo scena umierającej matki + muzyka, no szlag.. aż miałam łzy w oczach.
Z jednej strony super przeżycie, ale po takich emocjach, ja nie wiem co ze sobą zrobić.
stoneofheart.blogspot.com
Nawet nie wiesz, jak miło mi się czytało Twój komentarz. Niezmiernie się cieszę, że rozdział wywołał tyle emocji. Bałam się, że jego klimat nie przypadnie czytelnikom do gustu. Potrzebowałam nieco researchu, by przedstawić właściwie atmosferę na statku, dlatego tym bardziej się cieszę, że Ci się podobało. :)
UsuńCo wspólnego ma to z Agroną, będzie wyjaśnione już w następnej części, nie chcę niepotrzebnie wyprzedzać faktów; podejrzewam jednak, że to będzie dość oczywiste. ;)
Dziękuję Ci serdecznie za komentarz i pozdrawiam!
„Przez dwadzieścia lat nie dała mu syna. Nadal mimo to żywił nadzieję, że któregoś dnia spłodzi potomka, który zaopiekuje się rodem i majątkiem, który odziedziczy jego nazwisko i może nawet pozycję u boku sułtana?
OdpowiedzUsuńGülay urodziła za to piękną córkę, która miała jej oczy.” – powtórzenie 3x „który”.
„Gdy przyniesiono do jego komnat zawinięte w aksamity dziecię i określono dziewczynką, był zawiedziony. „ – może lepiej pasowałoby „określono płeć”.
„To właśnie ten punkt był miejscem, które utrudniało, a wręcz uniemożliwiało wymianę handlową Indii z resztą globu. Wezyr Mahesha, który dbał nie tylko o interesy sułtana, ale i własne zachcianki[…]” – znowu za dużo tych „który”.
„— Jak sobie życzysz… — Niewolnica uśmiechnęła się pod nosem, rozkładając dłonie nad piersią pani. Pod nosem zaczęła mruczeć niezrozumiałą dla Rajani inkantację, jakąś dziwną formułę w obcym języku.” – coś tu się stało z akapitem.
Rozdział bardzo ciekawy, przeczytałam na jednym wdechu. Muzyka Hansa Zimmera jak zawsze piękna i klimatyczna. Ta notka z pewnością różniła się od pozostałych, była pełna akcji, nieprzewidywalnych momentów i być może (strzelam) przeszłością Agrony? Troszkę mnie boli to nagłe urwanie rozdziału pod koniec, odniosłam wrażenie, jakby ucięto tekst, ale i tak bardzo mi się podobało. Według mnie, najlepszy rozdział ze wszystkich! Pozdrawiam :)
Dziękuję pięknie za wymienienie błędów. Wezmę pod uwagę poprawki, mam też poprawiony rozdział od bety, ale nie mam kiedy tego podmienić... ;)
UsuńBardzo się cieszę, że rozdział spodobał się kolejnej osobie, to niezwykle budujące, dziękuję Ci. Tak, to zdecydowanie odnosi się do przeszłości Agrony. Rozdział musiałam niestety podzielić, może rzeczywiście dość niefortunny moment wybrałam, nie mogłam jednak znaleźć lepszego fragmentu. Wybacz. :D
Dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam cieplutko!
Wygląd bloga jest śliczny, ale niestety bardzo źle mi się na nim czyta ;-; Czcionka jest taka malutka...
OdpowiedzUsuńRozdział jest cudowny! Już na samym początku wiedziałam, że taki będzie. Jeszcze muzyka, którą dodałaś zbudowała nieziemski klimat. Atmosfera na statku przyprawiła mnie o dreszcze... Ogólnie mam nadzieję, że Rajani nie umrze...
Czekam na ciąg dalszy =3
U mnie czcionka jest duża, może nawet za bardzo. To musi być wina ustawień rozdzielczości, zawsze pozostaje scroll na myszce do powiększenia tekstu. ;)
UsuńDziękuję Ci za miłe słowa, wiele znaczą dla autora.
Pozdrawiam cieplutko!
halo, Fejf-man nadciąga.
OdpowiedzUsuńa próbowałaś zmienić czcionkę normalnie w poście? Albo zrobić w poście kilka linijek odstępu, napisać coś (tylko żeby nie załapało ci koloru od reszty tekstu), a potem wszystko zaznaczyć i zrobić na czarny? Wtedy powinno być dobrze, bo sama tak robię. Jeśli to robiłaś, to wybacz za spam. Nom. W ogóle to boję się tej Twojej zakładki na Skowycie, gdzie ciągle przypomina mi o tym, że nie nadrobiłam rozdziału drugiego. W ogóle to chyba nie wpadnę tam w tygodniu, a w sobotę lub niedzielę. Teraz mam za dużo pracy.
Strzałka.
Próbowałam chyba już wszystkiego, niestety ostatnio nie dogaduję się z bloggerem. Jestem w trakcie tworzenia własnej strony, ale to potrwa całe miesiące, zanim ją dopieszczę i się przeniosę.
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńOstatni post na Twoim blogu pojawił się ponad dwa miesiące temu, więc zgodnie z regulaminem blog został uznany za nieaktywny. Zostanie on w katalogu jeszcze przez tydzień, w ciągu którego możesz napisać w zakładce "Zmiany" z prośbą o oznaczenie go jako zawieszony/zakończony lub taki, gdzie posty pojawiają się rzadko. Po tygodniu zostanie usunięty i będziesz musiała zgłosić się ponownie.
Pozdrawiam,
Księga Baśni.
Zapraszam do czytania mojego w pełni autorskiego opowiadania ,,Czas Glorii" --> http://wpozornejutopii.blogspot.com/?m=1.
OdpowiedzUsuń(postapokalipsa, wampiry i wiele innych - dowiesz się więcej po przeczytaniu.
Zapraszaaam ! :)